Gdynia uwierzyła łzom – czy słusznie? Kontrowersyjny werdykt, tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, przysporzył temu filmowi nie tylko najważniejsze w polskim kinie wyróżnienie, ale także reklamę, której rzadko dostępują filmy nagrodzone Złotymi Lwami. Ale , czy ten melodramat w historycznym kostiumie zyskuje, czy traci na tym całym zamieszaniu?
Mamy oto historię miłosną, rozpisaną na cztery pory roku, od jesieni 1967 do lata 1968 roku, czyli wielce niespokojny okres w historii naszej części Europy. Miejsce też jest wielce szczególne – Legnica, gdzie w tym czasie znajdował się największy garnizon wojsk radzieckich na terenie Polski. Żołnierze radzieccy i cywile, wówczas tam zakwaterowani, stanowili ponad połowę mieszkańców Legnicy, dzięki czemu to miasto zyskało przydomek Mała Moskwa. I oto, do Małej Moskwy, przybywa radziecki pilot ze swoją piękną żoną Wierą. Zjawiskowa Rosjanka szybko wpada w oko młodemu, polskiemu porucznikowi. Płomienny romans, w wielce niesprzyjających okolicznościach przyrody, jest nieunikniony.
„Mała Moskwa” ,to bardzo wprawnie skrojony melodramat. Piękni aktorzy, piękna sceneria, piękne wzruszenia. Szczególny przypadek w polskim kinie, więc tym bardziej cieszy. Satysfakcja jest na tyle duża, że można wybaczyć trochę toporny finał. Wybaczyć też możnabrak głębi w przedstawianiu historycznego obrazu tamtej sytuacji politycznej, który jednak usprawiedliwiałby w jakimś stopniu, słuszność przyznania gdyńskich Lwów. Sytuacja historyczna jest tu jedynie tłem, i nie zmieniają tego nawet symboliczne scenki rodzajowe, jak choćby ta ze zdrapywaniem czerwonej gwiazdy z pomnika i zastępowania jej katolickim krzyżem.
W pamięci niech lepiej pozostanie Svetlana Khodchenkova, wykonująca Grande Valse Brillante Ewy Demarczyk. Piękna Rosjanka , śpiewająca z pasją legendarną, polską piosenkę na scenie w Małej Moskwie, jest najpiękniejszą sceną filmu. Przywodzi na myśl najlepsze filmy z tego gatunku, w którym wykorzystuje się ten specyficzny rodzaj filmowej magii. Magii, która jest ponad wszelkie werdykty i artystyczne oceny.
Mamy oto historię miłosną, rozpisaną na cztery pory roku, od jesieni 1967 do lata 1968 roku, czyli wielce niespokojny okres w historii naszej części Europy. Miejsce też jest wielce szczególne – Legnica, gdzie w tym czasie znajdował się największy garnizon wojsk radzieckich na terenie Polski. Żołnierze radzieccy i cywile, wówczas tam zakwaterowani, stanowili ponad połowę mieszkańców Legnicy, dzięki czemu to miasto zyskało przydomek Mała Moskwa. I oto, do Małej Moskwy, przybywa radziecki pilot ze swoją piękną żoną Wierą. Zjawiskowa Rosjanka szybko wpada w oko młodemu, polskiemu porucznikowi. Płomienny romans, w wielce niesprzyjających okolicznościach przyrody, jest nieunikniony.
„Mała Moskwa” ,to bardzo wprawnie skrojony melodramat. Piękni aktorzy, piękna sceneria, piękne wzruszenia. Szczególny przypadek w polskim kinie, więc tym bardziej cieszy. Satysfakcja jest na tyle duża, że można wybaczyć trochę toporny finał. Wybaczyć też możnabrak głębi w przedstawianiu historycznego obrazu tamtej sytuacji politycznej, który jednak usprawiedliwiałby w jakimś stopniu, słuszność przyznania gdyńskich Lwów. Sytuacja historyczna jest tu jedynie tłem, i nie zmieniają tego nawet symboliczne scenki rodzajowe, jak choćby ta ze zdrapywaniem czerwonej gwiazdy z pomnika i zastępowania jej katolickim krzyżem.
W pamięci niech lepiej pozostanie Svetlana Khodchenkova, wykonująca Grande Valse Brillante Ewy Demarczyk. Piękna Rosjanka , śpiewająca z pasją legendarną, polską piosenkę na scenie w Małej Moskwie, jest najpiękniejszą sceną filmu. Przywodzi na myśl najlepsze filmy z tego gatunku, w którym wykorzystuje się ten specyficzny rodzaj filmowej magii. Magii, która jest ponad wszelkie werdykty i artystyczne oceny.
Bartłomiej Konarski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz