Dla każdego, kto choć trochę interesuje się przeszłością i jej wpływem na teraźniejszość, najzupełniej oczywiste jest, że mówiąc tudzież pisząc - np. o drugiej wojnie światowej - odwołujemy się do ogromu zjawisk, jakie były jej istotą. Nikt chyba nie rozpatruje wojny wyłącznie jako sumy operacji militarnych. Coraz częściej badane są aspekty, które dotychczas uważano za mało istotne, bądź ciekawe: logistyka, transport, kwestie ekonomiczne, fiskalne, społeczne, moralne, kulturowe. Pominięcie któregokolwiek ze zjawisk, niejako wykreślenie z listy badań, przyniesie skutek w postaci wypaczenia obrazu wojny. Fałszywy obraz prowadzić może wyłącznie do wyciągnięcia sfingowanych wniosków, a przecież nie o to chyba chodzi? Utrzymywanie tego stanu patologii poznawczej wcześniej, czy później przerodzi się w zjawisko degeneracji myśli historycznej.
Wydawać by się mogło, że opisana powyżej zasada – analizowania i badania wszelkich aspektów przeszłości w celu uzyskania jej obiektywnego obrazu – winna obowiązywać zawsze i wszędzie. Tymczasem w niepodległym państwie, gdzie nie ma cenzury, zaś występuje swoboda badań naukowych, pojawiła się strefa demencji historycznej. Gdyby nie wybitnie świecki oraz amoralny charakter zjawiska, użyłbym określenia „tabu”, ewentualnie „sacrum”. Równie dobrze jednak pasuje epitet „biała plama” - rozumiany jako temat wstydliwy, trudny, kontrowersyjny, na który najlepiej spuścić kurtynę milczenia i zapomnienia. Tym wątkiem jest lustracja, a raczej jej brak oraz tzw. „święte krowy”.
Stanisław Michalkiewicz - absolwent studiów prawniczych UMCS w Lublinie i podyplomowego Studium Dziennikarstwa UW. Od 1972r. związany z działalnością, a także wydawnictwami antykomunistycznymi. Publicysta, edytor prac o charakterze historycznym, ekonomicznym oraz politycznym. W stanie wojennym (1982r.) internowany w Białołęce. W latach 1992–1993 zasiadał jako sędzia Trybunału Stanu. Przez cały ten czas aż po dzień dzisiejszy jest czynnym zawodowo publicystą, autorem książek oraz wykładowcą akademickim. Człowiek wybitny, zawdzięczający sukces wyłącznie swej pracy, odwadze i niezłomności - co zapewne kole w oczy rzesze miernych, samozwańczych autorytetów.
„Protector traditorum” (z łac. „Obrońca zdrajców”) to kolejna, niezwykle istotna publikacja w dorobku Stanisława Michalkiewicza. Nie opisuje w niej praktyk stosowanych przez komunistyczną bezpiekę do „łamania” ludzi. Nie spotykamy tych, co w wyniku donosów tracili pracę, mieszkania, czasem wolność, zdrowie tudzież nawet życie. Nie mamy do czynienia z ludźmi, których dzieci zostały wyrzucone ze szkoły, czy też uczelni w wyniku donosu. Zebrane w książce felietony ukazują w całej ohydzie i cynizmie procesy socjotechniczne, wypaczające najnowszą historię Polski poprzez powstrzymywanie procesów lustracyjnych, a szerzej – dekomunizacyjnych. Dzieło pomaga również zrozumieć wynikające z tego, urągające rozumowi paradoksy, gdzie pomstowanie na upadek obyczajów i prowadzenie walki politycznej „teczkami” splata się z gorączkowym poszukiwaniem „kwitów” oraz „kompromatów” na przeciwników politycznych. Gdzie kryształowe autorytety bohatersko walczą z systemem i nie wiedzieć czemu sprzeciwiają się ujawnieniu zawartości ubeckich archiwów, będących najdokładniejszą dokumentacją ich heroizmu. W czasach, kiedy wszyscy walczyli z systemem, a ów jakimś cudem trwał przeszło 45 lat, masakrując przy tym opozycję. Gdzie szary obywatel pisząc donos dokładnie wiedział, jaki bezpieka robiła z niego użytek i dziś ma pewność, że nie szkodził. Można by tak wymieniać bez końca.
„Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość”. Owe słowa Erica Arthura Blair'a (znanego lepiej jako Georga Orwella) stają się w trakcie lektury książki upiornie prawdziwe.
Warto zwrócić na koniec uwagę na pewien fenomen. Stanisław Michalkiewicz, publikując swoje artykuły i felietony - pisane na przestrzeni 15 lat (1992– 2007) - ukazuje ewolucję własnego stylu dziennikarskiego. Widzimy jak stara się odnaleźć właściwą drogę, dryfującą na granicy wyłuszczenia wszystkich szczegółów i aspektów sprawy a przekazania tego, co uważa za najważniejsze. Mamy zatem do czynienia z procesem kształtowania mistrzowskiego pióra. Doprawdy, niezwykłe wrażenie.
Chciałbym jeszcze napomnieć o małym zastrzeżeniu, nie tyle pod adresem Autora - ile wydawców, gdyż sprawa dotyczy wielu tego typu publikacji. Nie każdy jest w stanie zapamiętać „tych wszystkich barbarzyńców” - jak napisał K. J. Yeskov. Szczególnie dotyczy to młodszych pokoleń, które często nie znają owych wydarzeń. Może warto byłoby wreszcie zacząć opatrywać publikacje przypisami?
Stanisław Michalkiewicz: „Protector traditorum”
Wydawnictwo: von Borowiecky
Rok: Warszawa 2007
Wydawać by się mogło, że opisana powyżej zasada – analizowania i badania wszelkich aspektów przeszłości w celu uzyskania jej obiektywnego obrazu – winna obowiązywać zawsze i wszędzie. Tymczasem w niepodległym państwie, gdzie nie ma cenzury, zaś występuje swoboda badań naukowych, pojawiła się strefa demencji historycznej. Gdyby nie wybitnie świecki oraz amoralny charakter zjawiska, użyłbym określenia „tabu”, ewentualnie „sacrum”. Równie dobrze jednak pasuje epitet „biała plama” - rozumiany jako temat wstydliwy, trudny, kontrowersyjny, na który najlepiej spuścić kurtynę milczenia i zapomnienia. Tym wątkiem jest lustracja, a raczej jej brak oraz tzw. „święte krowy”.
Stanisław Michalkiewicz - absolwent studiów prawniczych UMCS w Lublinie i podyplomowego Studium Dziennikarstwa UW. Od 1972r. związany z działalnością, a także wydawnictwami antykomunistycznymi. Publicysta, edytor prac o charakterze historycznym, ekonomicznym oraz politycznym. W stanie wojennym (1982r.) internowany w Białołęce. W latach 1992–1993 zasiadał jako sędzia Trybunału Stanu. Przez cały ten czas aż po dzień dzisiejszy jest czynnym zawodowo publicystą, autorem książek oraz wykładowcą akademickim. Człowiek wybitny, zawdzięczający sukces wyłącznie swej pracy, odwadze i niezłomności - co zapewne kole w oczy rzesze miernych, samozwańczych autorytetów.
„Protector traditorum” (z łac. „Obrońca zdrajców”) to kolejna, niezwykle istotna publikacja w dorobku Stanisława Michalkiewicza. Nie opisuje w niej praktyk stosowanych przez komunistyczną bezpiekę do „łamania” ludzi. Nie spotykamy tych, co w wyniku donosów tracili pracę, mieszkania, czasem wolność, zdrowie tudzież nawet życie. Nie mamy do czynienia z ludźmi, których dzieci zostały wyrzucone ze szkoły, czy też uczelni w wyniku donosu. Zebrane w książce felietony ukazują w całej ohydzie i cynizmie procesy socjotechniczne, wypaczające najnowszą historię Polski poprzez powstrzymywanie procesów lustracyjnych, a szerzej – dekomunizacyjnych. Dzieło pomaga również zrozumieć wynikające z tego, urągające rozumowi paradoksy, gdzie pomstowanie na upadek obyczajów i prowadzenie walki politycznej „teczkami” splata się z gorączkowym poszukiwaniem „kwitów” oraz „kompromatów” na przeciwników politycznych. Gdzie kryształowe autorytety bohatersko walczą z systemem i nie wiedzieć czemu sprzeciwiają się ujawnieniu zawartości ubeckich archiwów, będących najdokładniejszą dokumentacją ich heroizmu. W czasach, kiedy wszyscy walczyli z systemem, a ów jakimś cudem trwał przeszło 45 lat, masakrując przy tym opozycję. Gdzie szary obywatel pisząc donos dokładnie wiedział, jaki bezpieka robiła z niego użytek i dziś ma pewność, że nie szkodził. Można by tak wymieniać bez końca.
„Kto kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Kto kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość”. Owe słowa Erica Arthura Blair'a (znanego lepiej jako Georga Orwella) stają się w trakcie lektury książki upiornie prawdziwe.
Warto zwrócić na koniec uwagę na pewien fenomen. Stanisław Michalkiewicz, publikując swoje artykuły i felietony - pisane na przestrzeni 15 lat (1992– 2007) - ukazuje ewolucję własnego stylu dziennikarskiego. Widzimy jak stara się odnaleźć właściwą drogę, dryfującą na granicy wyłuszczenia wszystkich szczegółów i aspektów sprawy a przekazania tego, co uważa za najważniejsze. Mamy zatem do czynienia z procesem kształtowania mistrzowskiego pióra. Doprawdy, niezwykłe wrażenie.
Chciałbym jeszcze napomnieć o małym zastrzeżeniu, nie tyle pod adresem Autora - ile wydawców, gdyż sprawa dotyczy wielu tego typu publikacji. Nie każdy jest w stanie zapamiętać „tych wszystkich barbarzyńców” - jak napisał K. J. Yeskov. Szczególnie dotyczy to młodszych pokoleń, które często nie znają owych wydarzeń. Może warto byłoby wreszcie zacząć opatrywać publikacje przypisami?
Stanisław Michalkiewicz: „Protector traditorum”
Wydawnictwo: von Borowiecky
Rok: Warszawa 2007
Michał Nawrocki
1 komentarz:
O proszę! Kolejny dzień wchodzę i widzę kolejny ciekawy materiał,
Prześlij komentarz