środa, 8 czerwca 2011

Film Melancholia

Czy całkowite i natychmiastowe zniszczenie naszej planety, wymazanie jej z mapy wszechświata w wyniku zderzenia z inną planetą, może być wydarzeniem pozytywnym? Z punktu widzenia Justine – głównej bohaterki filmu „Melancholia” – jak najbardziej.

Justine (Kirsten Dunst) twierdzi, że „życie na Ziemi jest złe, nie ma sensu po nim rozpaczać.” Jej świat zawalił się na kilka dni przed zagładą całej planety. Dla pogrążonej w głębokiej depresji Justine koniec świata oznacza wybawienie od konieczności egzystencji, pozbawionej jakiegokolwiek sensu.

Lars von Trier nakręcił nietypowy film katastroficzny, w którym zagłada rozgrywa się bardziej w świecie wewnętrznym bohaterów, mimo realnego zagrożenia, przed jakim staje cała ludzkość, za sprawą tytułowej planety o nazwie Melancholia, znajdującej się na kursie kolizyjnym z Ziemią. Od tego nie ma ucieczki, zbliżająca się katastrofa jest nieunikniona. Obserwujemy zachowanie kilku bezradnych jednostek ludzkich na kilka dni, kilka godzin, kilka minut przed zagładą.

Wspomniana wcześniej Justine bierze ślub i udaje się wraz z mężem na wystawne wesele, jakie urządza jej siostra Claire (Charlotte Gainsbourg) wraz ze swoim zamożnym i nieco egocentrycznym mężem Johnem (Kiefer Sutherland). Wszystko w jej życiu wydaje się idealne – ma kochającego męża, dobrze płatną pracę, jest piękną, młodą kobietą. A jednak coś bardzo niedobrego dzieje się w jej głowie. W dniu ślubu Justine nieoczekiwanie traci nad sobą kontrolę i coraz bardziej osuwa się w przepaść. Stara się być taka, jak wszyscy oczekują – szczęśliwa. Ale coraz trudniej zachować pozory, wysilić się na uśmiech. W końcu traci resztki psychicznej równowagi... To taki mały, prywatny koniec świata. Perspektywa zagłady całej planety wydaje się jedynie dopełnieniem losu Justine. To z jej perspektywy obserwujemy ostatnie chwile naszego świata.


Melancholia recenzja filmu

Brak komentarzy: