Justine (Kirsten Dunst) twierdzi, że „życie na Ziemi jest złe, nie ma sensu po nim rozpaczać.” Jej świat zawalił się na kilka dni przed zagładą całej planety. Dla pogrążonej w głębokiej depresji Justine koniec świata oznacza wybawienie od konieczności egzystencji, pozbawionej jakiegokolwiek sensu.
Lars von Trier nakręcił nietypowy film katastroficzny, w którym zagłada rozgrywa się bardziej w świecie wewnętrznym bohaterów, mimo realnego zagrożenia, przed jakim staje cała ludzkość, za sprawą tytułowej planety o nazwie Melancholia, znajdującej się na kursie kolizyjnym z Ziemią. Od tego nie ma ucieczki, zbliżająca się katastrofa jest nieunikniona. Obserwujemy zachowanie kilku bezradnych jednostek ludzkich na kilka dni, kilka godzin, kilka minut przed zagładą.
Wspomniana wcześniej Justine bierze ślub i udaje się wraz z mężem na wystawne wesele, jakie urządza jej siostra Claire (Charlotte Gainsbourg) wraz ze swoim zamożnym i nieco egocentrycznym mężem Johnem (Kiefer Sutherland). Wszystko w jej życiu wydaje się idealne – ma kochającego męża, dobrze płatną pracę, jest piękną, młodą kobietą. A jednak coś bardzo niedobrego dzieje się w jej głowie. W dniu ślubu Justine nieoczekiwanie traci nad sobą kontrolę i coraz bardziej osuwa się w przepaść. Stara się być taka, jak wszyscy oczekują – szczęśliwa. Ale coraz trudniej zachować pozory, wysilić się na uśmiech. W końcu traci resztki psychicznej równowagi... To taki mały, prywatny koniec świata. Perspektywa zagłady całej planety wydaje się jedynie dopełnieniem losu Justine. To z jej perspektywy obserwujemy ostatnie chwile naszego świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz