Jestem ciekaw czy ludzie odpowiedzialni za chociażby przygotowywanie promocji danego obrazu w naszym kraju (pomijając już fakt, że w filmie znajdują się wątki komediowe, ale sam w sobie przecież nie jest komedią) czy tłumaczenie tytułu z języka angielskiego to osoby kompetentne. Bo wszystko wskazuje na to, że nie.
Tak więc rok 2010 doczekał się swojego faworyta- w końcu. Warto również wspomnieć, że po dość miernym sezonie 2009 nadeszła pora na filmowy boom. „Hurt Locker”, gdyby został nakręcony rok później zapewne za wiele by do powiedzenia nie miał. Natomiast „Jak zostać królem” to obraz pod wieloma względami epicki, uniwersalny, długoterminowy. Zapewne będzie wspominany jeszcze przez długi okres czasu, a te 12 nominacji do nagrody Oscara są jak najbardziej zasłużone. Trudno powiedzieć ile film ostatecznie zgarnie, bo konkurencja w tym roku jest niebywała, lecz to jak sądzę, nie ma większego znaczenia. Produkcje takie jak „Jak zostać królem” właśnie, po prostu powinno się doceniać i podziwiać. Mnie najbardziej urzekło to, że nie był to film zrobiony „na siłę”, ze zbędną pompą, amerykańskim patosem i poczuciem wyższości. „King’s speech” to obraz nader skromny, bardziej przypominający ambitne kino niszowe niż kasowy hit. Sami Amerykanie nie zdawali chyba sobie sprawy, że film ten należy do kategorii „must see”, bowiem na otwarcie zarobił on tylko 0,4 mln dolarów. Później oczywiście sytuacja zmieniła się radykalnie, bo ostatecznie, na dzień dzisiejszy obraz zarobił ponad 100 mln.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz